#świat #boliwia #miejsce

W kopalni srebra
Do Potosi przyjechaliśmy głównie dla wycieczki do wciąż czynnej kopalni srebra i innych rzadkich metali. W mieście jest kilka biur, które zajmują się organizacją wycieczki w głąb ziemi. Z miejsca, już podczas zameldowywania w hostelu, zaproponowano nam taką wyprawę.
Mieliśmy adres polecanego przez wszystkich i wszędzie biura bigdealtour i postanowiliśmy jednak udać się tam. Ponoć tylko tam można liczyć na prawdziwe podziemne wrażenia wśród pracujących górników, a cała reszta to lekki retusz. Biuro jest niedaleko, wchodzimy. Firmę prowadzą byli górnicy, którzy wpadli na lepszy pomysł na życie. Po co się męczyć i narażać życie, lepiej zebrać chętnych gringos i pokazać im jak inni się męczą.
Podczas rozmowy bardzo ładnie i rzeczowo opowiedzieli nam (po angielsku!) o samej kopalni, o trasie kilkugodzinnej wycieczki. Szacunek mój wzbudzili szczerym podejściem do klienta, czyli do nas. Oznajmili, że nie polecają dzisiejszej popołudniowej wycieczki. Jako, że był poniedziałek, co oznacza że właśnie skończył się weekend. A w pobliskiej wiosce w tym czasie trwała upojna fiesta. Skutkiem tego wszyscy górnicy dziś leczą kaca i w pracy raczej nie będą. Poradzili, byśmy wybrali się jutro, kiedy alkohol z żył już wyparuje i wszyscy wrócą do roboty.
Cena wycieczki – 150 boliwianów. Sporo. Niestety szkoda nam było czekać do jutra i tracić całego dnia. Stwierdziliśmy, że skoro dziś i tak nie zobaczymy prawdziwej kopalni to skorzystamy z oferty hostelu, tańszej o 60 boliwianów. Kopalnia to kopalnie, będzie ciemno i gorąco, woda zapewne będzie kapała z sufitu i też będzie fajnie.

Wracamy zatem do hostelu, zakupujemy wycieczkę…
Niebawem pojawia się nasz przewodnik. Prowadzi nas na dziedziniec, wyciąga z worów ubranka robocze i zaczynamy się przebierać. Spodnie, gumiaki, kurtki, kask z górnicza latarką i brezentowy plecak na nasze drobiazgi. Rzeczy czyste nie są, ale nie ma to specjalnie znaczenia, tam gdzie idziemy czyściej nie będzie. Mamy dużo radości z ubierania się…
Nasz busik zatrzymuje się na uliczce niedaleko terenu kopalni. Zwyczaj nakazuje, by uczestnicy wycieczki, czyli my, zakupili prezenty zarówno dla pracujących wewnątrz górników jak też i dla El Tio, władcy podziemi. Ponoć najlepszymi prezentami są papierosy, laski dynamitu, wódka i liście koki. Kupujemy wodę, liście koki i kilka innych drobiazgów, jak chociażby rękawice. Zwyczaj jak zwyczaj, mamy świadomość, że większa część z tych fantów trafi do sklepów z powrotem. W końcu zajeżdżamy na miejsce.
Przed nami rozkopana do granic możliwości góra. Drogi, torowiska i wielki bałagan. Czekamy na odpowiedni moment na wejście. Z pobliskiego otworu słychać jakieś głosy, po chwili widzimy trójkę górników pchający wózek z urobkiem. Sam jeszcze nie wiem co sądzić o tej turystycznej “atrakcji”.
Wchodzimy. Jest nisko i wąsko. Tyle, żeby zmieścił się wózek i pochyleni górnicy. Choć idziemy przygarbieni, to i tak co chwila walimy kaskami w sufit. Wentylacji nie ma, oświetlenia także.
Zaraz przy wejściu spotykamy El Tio, czyli”wujaszka” Udekorowany jest dość szczególnie. Liście koki, plastikowe butelki z resztką spirytusie, puszki z piwem, niedopalone papierosy. Wszystko to wygląda jakby nic do szczęścia mu nie brakowało. Każdy wchodzący i wychodzący ze sztolni musi zamienić parę słów z El Tio, porozmawiać, poprosić o łaskawość i szczęście w pracy. Trzeba z nim napić się trochę wódki, strącając mała część z każdego kieliszka, który się wypije. Zapalić jednego wspólnego papierosa.
El Tio to duch kopalni. Może być przyjacielem czy kompanem, skorym do pomocy i żartów, ale może być też oprawcą. Często nazywany jest diabłem, nawet tak wygląda, ale nim nie jest. Przez górników wielbiony, szanowany i wzbudzający respekt.
To od niego tylko zależy czy dziś bezpiecznie wyjdziesz z kopalni, spadnie na ciebie belka, zepsuje się lampa, dokopiesz się do wielkiej i cennej żyły kosztownego kruszcu. On to wie i może wszystko.
Nasz przewodnik wyciąga butelkę ze spirytusem, wylewa część zawartości pod stopy El Tio. Podaje mu tlącego papierosa, zostawia kilka liści koki. Teraz powinniśmy czuć się bezpiecznej. El Tio, dobry i zły wujek kopalni będzie miał na nas baczenie.
Sam tunel nie wygląda jakoś solidnie, ale skoro jesteśmy pod dobrą opieka, to martwic się nie będziemy.
Idziemy kilkanaście minut ciemnym korytarzem. czasem jest tak nisko, że trzeba iść na kolanach. Z sufitu często coś kapie, czasem woda sięga po kostki. Teraz wiemy po co nam gumowce. Drewniane filary podtrzymujące strop nie raz wyglądają jakby miałby za chwilę się zawalić. Mam nadzieję, że wyglądają tak samo od stu lat. Dodatkowa atrakcję zapewniają wagoniki.
W pewnym momencie słyszymy głośne nawoływanie. Udaje nam się schować w bocznym korytarzu, chwilę później przejechał rozpędzony wózek pchany przez dwóch robotników. Po jakiś 20-25 minutach dochodzimy w końcu do przodka. Panuje tu półmrok, ciemność rozpraszają tylko nasze lampy przymocowane do kasków. Tu kończy się torowisko, widzimy w połowie załadowany wózek, trochę urobku. No i trzech dzielnych górników. Siedzą i odpoczywają. Ubrani w całkiem podobne do naszych stroje robocze. Wyglądają na bardzo zmęczonych. Zapewne po wczorajszej fieście. Policzki mają wypchane liśćmi koki, które żują w kopalni bez przerwy. Wzrok maja z lekka nieobecny. Albo z powodu kaca, albo nadmiaru koki. Albo jednego i drugiego.
Częstujemy ich papierosami. Oczywiście od razu zaczynają palić. Brak wentylacji nie ma tu nic do rzeczy. Górnicy wyciągają starą pogniecioną plastikowa butelkę oraz kieliszek samoróbkę. Czyli ucięta szyjka butelki wraz z zakrętka, która robi za denko. I chcą nas poczęstować. Ku ich zdziwieniu grupa nie odmawia. Cóż. Ciemna jama, do wyjścia daleko, papierosy, wódka. Klimaty jakieś takie wschodnie… Panowie są lekko zdezorientowani ale też i zaciekawieni.
– Skąd jesteście?
– Z Polski.
– A co się głównie pije w Polsce?
– Wódkę.
– Aha…
Nie mieli już więcej pytań…
Każdy, włącznie z nami, przed wypiciem strąca trochę alkoholu na ziemię, by podzielić się za każdym razem z El Tio. I nie wygląda by robili to na pokaz.
Rozmowa jest dość luźna, lecą żarty. Szybko łapiemy się, że uczestniczymy w małym przedstawieniu turystycznym pod hasłem “zwiedzamy prawdziwą kopalnię”. Nasza sztolnia była utrzymywana prawdopodobnie tylko dla celów przemysłu turystycznego. Ale ręki nie dam sobie uciąć. Górnicy byli ściągnięci na okoliczność naszego zwiedzania. Najprawdopodobniej na co dzień mogli tu pracować. Organizator, chcąc uatrakcyjnić program turystyczny, nic nam nie powiedział, że była w weekend zabawa i roboty na kopalni dziś nie ma.
Ale nie czujemy się oszukani, przyjmujemy zaproponowaną przez lokalsów konwencję i bawimy się równie dobrze co “górnicy”. Jest wykopany korytarz, są wózki pchane ręcznie, jest ciemno, mokro i ciasno, Są górnicy. Wszystko się zgadza. Dziś i tak więcej byśmy nie zobaczyli.
Ruszamy w drogę powrotną. Nie idziemy jednak ta samą drogą, zwiedzamy inne poziomy korytarzy. Widać jak góra jest podziurawiona, co chwilę dochodzi jakiś tunel. Z każdego możliwego kierunku. Z dołu, z lewej, prawej, z góry. Pojedynczo, parami. Szczeble drabin utrzymują nasz ciężar chyba na słowo honoru. Czasem trzeba obejść większe dziury bokiem korytarza, a podłoga i ściany są śliskie. Na szczęście jest ciemno i nie widać za dużo.
W końcu dochodzimy do znajomego korytarza, skąd po kilku minutach żegnając się z El Tio wychodzimy z piekła wprost do pięknego rozlanego światłem świata. ©PG
Jeśli chcesz zobaczyć to na własne oczy – napisz do nas, przygotujemy dla Ciebie indywidualny plan podróży
Jeśli chcesz więcej przeczytać o Boliwii zapraszam na bloga